W młodości nigdy tak naprawdę nie przejmowałem się pieniędzmi. Jakimś sposobem zawsze miałem wystarczająco na to, czego potrzebowałem. Jednak po przekroczeniu Styksu i dołączeniu do grona osób powyżej 30. roku życia, myśli o pieniądzach zaczęły powoli pojawiać się w mojej głowie.
Na początku nie zwracałem na nie uwagi. Z czystej ciekawości, a nie z potrzeby, przeczytałem kilka książek o inwestycjach, zagrałem w symulacyjną grę, aby zrozumieć, jak to działa, przeczytałem jeszcze więcej książek, a także dowiedziałem się, kim jest Warren Buffet i dlaczego jest uważany za największego inwestora wszech czasów, przynajmniej tak o nim mówią.
Przenieśmy się o kilka lat do przodu, do dzisiaj. Oto siedzę na mojej ikonicznej kanapie z Ikei w środku nocy, przeglądając opcje oszczędności i inwestycji w moim banku. Pierwszy krok jest dość oczywisty: trzeba mieć pieniądze, żeby zarobić pieniądze. Czas pożegnać się z obiadami na mieście, winem do kolacji, siłownią, na którą i tak nigdy nie chodziłem, oraz wszystkimi dziwnymi subskrypcjami, na które się nabrałem przez lata. Oszczędności, oto nadchodzę. A nawet lepiej, oto nadchodzi budżetowanie.
Cel? 40% miesięcznego dochodu powinno trafiać na oszczędności i inwestycje. 10% na konto oszczędnościowe na wakacje, 10% na przyszłe duże wydatki, również na konto oszczędnościowe, 10% na specjalne konto inwestycyjne z 17% podatkiem od zysków kapitałowych i 10% na konto inwestycyjne o średnim do wysokiego ryzyku. Jeśli, jakimś cudem, pod koniec miesiąca coś zostanie z tych 60%, trafi to na specjalne konto, z którego na koniec roku kupię złoto.
To jest mój plan dotyczący oszczędności i inwestycji na ten moment. Jestem świadomy, że trzymanie pieniędzy na moim „grundkonto” – koncie, na które wpływają dochody, oznacza stratę, ponieważ roczna inflacja odbije się na wartości tych pieniędzy.
Podziel się ze mną swoimi przemyśleniami na temat oszczędzania i inwestycji, pisząc na lastweekdk@gmail.com, a ja uwzględnię je w kolejnych edycjach.